Najlepsze miejsce dla miłośników łaskotek
Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*****
(1) Upojna noc
Zima szybko nadeszła tego roku. Okryła okolicę grubą warstwą białego puchu. Mróz wdzierał się do uboższych domostw i zalegał na drewnianych ścianach. Dla mieszczuchów jedyną formą ratunku było codzienne chodzenie do lasu po drewno na opał. Inni, mniej odpowiedzialni, schodzili się w karczmie Kelera napić się grzanego piwa a co zamożniejsi panowie wina.
Sam siedziałem wewnątrz karczmy i obserwowałem pozostałych bywalców sącząc powoli rozgrzewający trunek. Rozglądałem się bezwiednie po znajomych twarzach, które codziennie widywałem w tym lokalu. Nikt nie zwrócił mojej większej uwagi. Miałem zamiar dopić piwo i wrócić do Inkwizytorium, ale jedna osoba spowodowała, że zmieniłem swoje postanowienie.
Na schodach, którymi można było dostać się na piętro do gościnnych pokoi, stanęła Layla, długowłosa blondynka o pięknej figurze skrytej czerwoną suknią. Uśmiechnęła się do gości. Jej kroki i ruchy były pełne gracji i powabu. Delikatnie kołysząc biodrami zbliżyła się do mojego stołu. Nie pytając o pozwolenie usiadła naprzeciwko mnie.
- Witaj, Velgeroth. - jej uśmiech stał się szerszy.
- Layla, skarbie. Wyglądasz jak zwykle oszałamiająco. - wydusiłem i ucałowałem jej dłoń.
- Staram się. - powiedziała tym swoim aksamitnym głosem, a ja chciałem, aby jego dźwięk trwał wiecznie.
- Zima nastała wcześniej niż zwykle. - zagaiłem. - Jutro wybieram się na polowanie, zanim wilki wymordują wszystkie jelenie w lesie. Mam ochotę upolować jakiegoś pięknego osobnika.
- Nie szkoda ci tych zwierząt? - spytała cicho dziewczyna. - Wyglądają tak dostojnie.
- Na wilkach ich wygląd nie robi wrażenia. - odparłem ironicznie. - Polują, żeby nie umrzeć z głodu. A poza tym muszę się rozejrzeć. Od leśniczych dostajemy niepokojące sygnały o zwiększonej aktywności kłusowników. Co prawda ich działania nas nie obchodzą, ale Limar obiecał królowi, że pomożemy żołnierzom w tropieniu bandytów.
- I będziesz marzł i brnął w śniegu po kolana, żeby narażać życie? - spytała z niedowierzaniem.
- Ależ nie, moja droga. - uśmiechnąłem się. - Najpierw muszę się rozgrzać. I ty mi w tym pomożesz.
Chwyciłem ją za rękę i, po drodze rzucając kilka monet na bar, udaliśmy się na górę do jednego z pokoi. Zamknąłem za nami drzwi i zacząłem zdejmować płaszcz. Layla rzuciła się na mnie i upadliśmy na łóżko. Wplotłem swe dłonie w jej lśniące włosy i zatopiłem usta w namiętnym pocałunku. Ona w tym czasie rozpinała mi koszulę i pas u spodni. Podniosłem się na chwilę i ściągnąłem buty oraz ubranie. Pomogłem dziewczynie zdjąć suknię i bieliznę. Została w samych trzewikach, ale nie przeszkadzały mi w kosztowaniu tego pięknego ciała. Całowałem jej długą aksamitną szyję, krągłe piersi i delikatny brzuch. Celowo ominąłem jej kobiecość i czule językiem wędrowałem po nogach docierając do stóp. Zdjąłem trzewiki i zacząłem pieścić jej stopy, masować, ugniatać, łaskotać. Layla rozpłynęła się pod wpływem pieszczot. Pomrukiwała i uśmiechała się zalotnie. Wróciłem ku górze, muskając palcami gładką skórę nóg. Nagle, niespodziewanie, zanurzyłem swą męskość w ciele tej pięknej kobiety. Jęknęła z rozkoszy i objęła rękami moją szyję całując usta. Odwzajemniłem pocałunek i oddałem się przyjemności.
Obudziłem się około południa. Słońce swoim ostrym blaskiem rozjaśniło pokój. Leżałem sam w pogniecionej pościeli. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i ubierając się wyszedłem na korytarz. Po chwili znalazłem się w głównej sali obok baru. Nikogo nie zauważyłem, tylko od strony kuchni dobiegł mnie zapach pieczonego mięsa. Zrobiłem się głodny jak nigdy.
Zajrzałem do kuchni, gdzie na ruszcie piekł się nieduży prosiak. Nagle ktoś mnie puknął w ramię. Odwróciłem się.
- Czego ludzi straszysz? - powiedziałem gniewnie.
- A ty co się tak rozglądasz? - uśmiechnął się Keler. - Zgłodniałeś co?
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
Mężczyzna podszedł do rusztu i odkroił kawał mięsa. Rzucił go na drewnianą miskę i mi podał.
- Masz, jedz.
- Podziękował. - bąknąłem i rzuciłem się na jedzenie.
- Słyszałem, że wybierasz się na polowanie. - zagadnął Keler.
- Layla ci powiedziała? - zgadywałem.
- Tak. Bardzo martwi się o ciebie. Chyba jej wpadłeś w oko.
- Może.
Dokończyłem jedzenie i narzuciłem na siebie gruby kożuch. Wyszedłem na lodowaty ziąb. Słońce świeciło ostrym blaskiem, ale dotkliwy wiatr potęgował uczucie zimna. Po chwili dotarłem do Inkwizytorium i osiodłałem konia. Ze zbrojowni wziąłem kuszę oraz bełty. Zawsze się przydadzą na polowaniu.
(2) Po tamtej stronie
Zagłębiłem się w las. Drzewa wyglądały niezwykle dostojnie, otulone białym dywanem ze śniegu. W nocy napadało go dość sporo. Koń z trudem niósł mnie, zapadając się w miękkim puchu. Rozglądałem się na boki, bacznie wypatrując zwierzyny. Przejechałem kilka mil i doszedłem do wniosku, że lepiej wytropię ofiarę, jak zsiądę z konia i wybadam ślady na śniegu.
Zeskoczyłem z wierzchowca i zapadłem się po kolana. Przełożyłem przez ramię kuszę i strzały a konia uwiązałem do pobliskiego drzewa. Ruszyłem w głąb niedużego zagajnika. Rękami odchylałem gałęzie dokładnie obserwując otoczenie. W oddali było słychać wycie wilków, które zapewne również wyruszyły na polowanie. Ich obecność zapewniła mnie, że trafię na jakąś zdobycz. Przedzierałem się przez gęste kępy jałowców, których igły czepiały się mojego kożucha. Lekki wiatr powodował, że co jakiś czas spadał na mnie drobniuteńki śnieg z gałęzi dorodnych świerków.
Nagle po lewej ręce, wśród gęstwiny, coś się poruszyło. Zdjąłem z ramienia kuszę i założyłem na nią bełt. Wkroczyłem w krzaki, jedną ręką rozgradzając gałązki, w drugiej dzierżąc naładowaną broń. Wychyliłem się z pośród krzewów. Na niewielkiej polanie stał nieruchomo wielki dostojny jeleń. Usłyszał szelest gałęzi i odwrócił się w moją stronę. To była jedyna szansa, aby go upolować. Postąpiłem krok do przodu i już miałem do niego celować, gdy nagle coś zatrzasnęło się na mojej prawej nodze. Przeszył mnie dotkliwy ból. Wypuściłem z ręki kuszę, a jeleń wielkimi susami przebiegł polanę i zginął pomiędzy drzewami. Upadłem w zaspę śniegu. Na nodze zatrzaśnięta była metalowa pułapka z ostrymi zębami. Zapewne zastawiona przez kłusowników. Spodnie nasiąknęły krwią, która sączyła się z ogromnej rany na podudziu.
Próbowałem zdjąć wnyki, ale były na tyle mocne, że nawet nie drgnęły. A może to ja osłabłem z powodu utraty krwi. Wyjąłem miecz z pochwy i delikatnie wcisnąłem go między nogę a zęby pułapki. Chciałem odgiąć na bok wbijające się w nogę ostre zęby, ale ból stał się bardziej dotkliwy i zaniechałem dalszych prób oswobodzenia. Miałem nadzieję, że leśniczy mnie znajdzie i nie zamarznę w tej głuszy.
Ocknąłem się po jakimś czasie. Zaczynało się ściemniać, co w zimie miało miejsce już około trzeciej. Usłyszałem ludzkie głosy dochodzące zza ściany drzew. Ich obecność była mi na rękę. Miałem nadzieję, że ludzie pomogą mi się uwolnić i opatrzą ranę.
- Pomocy! Tutaj! - krzyknąłem resztką sił.
Glosy ucichły, a po chwili dobiegł mnie trzask łamanych gałęzi. Na polanę wyszło trzech rosłych mężczyzn, uzbrojonych w miecze i łuki. Wszyscy mieli na sobie ciepłe grube kożuchy.
Popatrzyli na mnie uważnie i zarazem podejrzliwie. Zaczęli cicho szeptać do siebie.
- No na co czekacie?! - burknąłem rozeźlony ich bezczynnością. - Uwolnijcie mnie z tego draństwa?!
- A kim ty jesteś? - spytał jeden z nich, ze szramą na czole.
- Co cię to obchodzi? - mój gniew narastał. - Chyba powinniście pomóc każdemu!
- Ja go znam! - wyrwał się drugi z mężczyzn, z gęstym czarnym zarostem. - To tutejszy inkwizytor. Morderca naszych matek i sióstr!
- A to taki z ciebie gagatek! - krzyknął ten ze szramą. - Pomożemy ci jak najbardziej, ale przejść na tamten świat!
Wszyscy zaśmiali się szyderczo. Zbliżyli się do mnie i chwycili za ręce. Nie miałem siły się bronić. Zbyt dużo krwi straciłem, tak osłabłem.
Trzeci z mężczyzn rozchylił wnyki i pozostali wyciągnęli mnie na polanę.
- Zostawcie mnie bydlaki! - próbowałem szarpać się z nimi, ale byli silniejsi.
Wykręcili mi do tyłu ręce i związali na plecach grubym sznurem. Na szyję zarzucili pętlę z drugiej liny, której koniec owinął się wokół grubej gałęzi rosłego świerka. Dwóch z mężczyzn pociągnęło koniec sznura tak, że stałem teraz tylko na czubkach palców. Trzeci z napastników związał mi nogi w kostkach, pozbawiając mnie całkowicie jakiegokolwiek ruchu.
Po chwili wszyscy pociągnęli za linę, po czym zawisnąłem na gałęzi parę metrów nad ziemią. Obwiązali sznur wokół pnia i śmiejąc się patrzyli na swoje dzieło.
- I co klecho? Wygodnie?!
- Masz za swoje! - dodał drugi.
Zagłębili się w gęstwinie drzew, zostawiając mnie na pewną śmierć. Przy najmniejszym ruchu lina zaciskała sie coraz bardziej na mojej szyi. Zaczęło mi brakować powietrza. Czułem, że się duszę, a przed oczami migają małe czarne plamki. Powoli zapadałem w ciemność ze strachem, że już nigdy się nie obudzę.
(3) Tropiciel
Powoli odzyskiwałem przytomność. O dziwo, nie wisiałem na linie, lecz leżałem na miękkim posłaniu okryty ciepłym kożuchem. Rozejrzałem się na boki. Zapadł już zmrok, ale wewnątrz szopy, w której leżałem, ktoś rozpalił nieduży ogień i jego nikły blask oświetlał drewniane ściany pomieszczenia. Znajdowałem się w leśnej szopie na siano, gdzie leśniczy zbierali dla zwierząt paszę na okres zimy. Połowa szopy była zajęta przez wiązki słomy. Na jednaj z nich leżałem i rozmyślałem nad swoją sytuacją. Podniosłem się nieznacznie i odsłoniłem ranną nogę. Spodnie miałem rozcięte, a na łydce, tuż pod kolanem, zawiązaną białą chustę. Niżej na wysokości rany widniał opatrunek. Krew zastygła, ale i tak dużo jej straciłem. Byłem zbyt słaby, żeby się podnieść. Przez szczeliny między deskami zauważyłem blade światło księżyca i cień jakiejś osoby, która zbliżała się do szopy. Namacałem swój miecz, który leżał obok w sianie. Kurczowo chwyciłem rękojeść i czekałem na tajemniczą postać.
Drzwi do szopy się otworzyły i weszła do środka osoba w zielonym długim płaszczu z kapturem głęboko narzuconym na głowę. Z pod poły płaszcza wystawał krótki miecz a na ramieniu przybysza tkwiła kusza.
Nieznajomy odłożył broń i kucnął przy ogniu rozcierając zmarznięte dłonie. Poruszyłem się na sianie i przybysz odwrócił się w moja stronę. Nie dostrzegłem jego twarzy. Było zbyt ciemno, a poza tym kaptur nie pozwalał rozróżnić rysów tego człowieka.
- Dziękuję za uratowanie życia. - odezwałem się niemrawo. Skutki podduszania odczuwałem cały czas. - Mogę wiedzieć komu zawdzięczam życie?
Cisza. Osobnik nie odezwał się nawet słowem, tylko odkroił pajdę chleba ze swoich zapasów i mi podał. Po chwili rzucił na siano bukłak z winem. Rzuciłem się łapczywie na jedzenie, utrata krwi spowodowała ogromny apetyt.
- "Co za gbur?" - pomyślałem podirytowany. - "Dziękuję mu za okazaną pomoc, a on nawet się nie odezwał."
Zaniechałem dalszych prób nawiązania rozmowy. Zjadłem chleb i popiłem winem. Po jakimś czasie zrobiło mi się cieplej i powoli odzyskiwałem siły. Podniosłem się ze swojego posłania i podszedłem do ognia. Zbliżyłem do niego dłonie, aby je rozgrzać. Mróz wdarł się również do wnętrza szopy i nie wiem, czy nie było tu zimniej niż na dworze.
Popatrzyłem na nieznajomego. Próbowałem rozróżnić jego rysy twarzy aż do bólu oczu, ale cień narzuconego kaptura skrzętnie skrywał tożsamość osobnika. Odszedłem od ognia i chwyciłem miecz. Włożyłem go do pochwy i skierowałem się do drzwi. Nagle poczułem na ramieniu dłoń nieznajomego.
- Nie zatrzymuj mnie! - powiedziałem nie odwracając się. - Muszę złapać tych bandytów i pokazać im, że z inkwizycją się nie zadziera!
Ręka tropiciela nadal nie puszczała mego ramienia. Zaprowadził mnie do koni i wskazał ręką abym pojechał za nim.
- "On coś chyba wie." - przemknęło mi przez myśl.
Nie namyślając się wiele wsiadłem na konia. Nieznajomy odpalił od ognia pochodnię, a ogień zasypał śniegiem. Ruszyliśmy w głąb lasu.
(4) Zemsta
Ujechaliśmy może z pół mili, gdy tropiciel zatrzymał się. Zsiadł z konia, co ja również uczyniłem. Przywiązaliśmy wierzchowce do pni drzew i dalej ruszyliśmy pieszo. Nogi zapadały się nam w miękkim śniegu. Dodatkowo odczuwaliśmy na twarzach skutki nieprzyjemnego wiatru.
Po paru metrach wyszliśmy z pomiędzy drzew na szeroką polanę. Naszym oczom ukazał się drewniany nieduży dom. W oknach pałiło się nikłe światło świecy.
Nieznajomy wskazał mi ręką tylne drzwi chaty. Zrozumiałem jego polecenie. Miałem dostać się od tyłu, gdy on odwróci uwagę mężczyzn wchodząc od frontu.
Nie namyślając się wiele wyjąłem miecz i skierowałem się do tylnego wyjścia. Nagle zza węgła domu wyskoczył rozwścieczony pies i zaczął głośno ujadać.
- Cholerny pies! - warknąłem.
Chwyciłem drewniane polano leżące obok drzwi i ruszyłem w stronę psa.
- Co tam się dzieje? - dobiegł mnie głos z wnętrza chaty.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich jeden z napastników, którzy złapali mnie w lesie.
- Bierz go! - krzyknął na psa.
Zwierzę rzuciło się na mnie, skacząc prosto do gardła. Przewróciliśmy się na ziemię. Chwyciłem psa za krtań i próbowałem dusić, ale zwierzę rzucało się i miotało na wszystkie strony, byle dosięgnąć mojej szyi i zagryźć.
Gdy tak walczyłem z psem mężczyzna chwycił widły i ruszył w moją stronę. Ostatkiem sił odwróciłem się osłaniając swoje ciało sylwetką psa. Mężczyzna przebił widłami rozwścieczonego brytana. Wykorzystując ten moment, odrzuciłem psa, przeturlałem się po ziemi i chwyciłem miecz. Kolejny ruch, przebijający brzuch mężczyzny, był na tyle celny i skuteczny, że napastnik padł na ziemię bez ruchu.
Tymczasem z chaty dobiegły mnie odgłosy walki. Wbiegłem szybko do środka, ale to co ujrzałem mało mnie nie zwaliło z nóg.
- Layla? - spytałem osłupiały ze zdziwienia.
Dziewczyna stała plecami do ściany, w zielonym płaszczu, tym razem jednak bez zarzuconego na głowę kaptura. Odpierała ataki pozostałych dwóch mężczyzn.
Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, bo obaj rzucili się na mnie z mieczami w rękach. Odparłem ich pierwsze ataki, cofając się pod tylne wyjście. Layla tym czasem wzięła do ręki kusze i wymierzyła wprost w plecy mężczyzn. Strzeliła, powalając jednego z napastników na ziemię. Szybko naciągnęła cięciwę i założyła kolejny bełt.
- Nie ruszaj się, bo ciebie też zabiję! - krzyknęła w kierunku drugiego mężczyzny.
Napastnik rzucił miecz na posadzkę i podniósł ręce do góry.
- Zwiąż go! - dziewczyna rzuciła rozkaz, nadal trzymając wycelowaną kuszę.
Schowałem miecz do pochwy i po znalezieniu liny zręcznie unieruchomiłem mężczyznę, wiążąc mu ręce na plecach i nogi w kostkach.
- A teraz zabierzesz go do Inkwizytorium w celu przesłuchania go na okoliczność napaści. - powiedziała dziewczyna.
Posłusznie wciągnąłem go na końskie siodło i przytroczyłem do niego, aby więzień nie uciekł podczas podróży do Fares.
Po długim i brutalnym przesłuchaniu mężczyzna wydał jeszcze pięć osób, które miały na celu ataki na inkwizytorów. Sam został stracony na miejskim rynku przez powieszenie.
Po procesie udałem się do swojego przełożonego, Limara. Wszedłem do jego gabinetu.
- Witaj Velgeroth. - podniósł wzrok znad papierów. - Dobra robota z tymi kłusownikami, którzy okazali się spiskowcami wobec Świętej Inkwizycji. Udaremniłeś ich poczynania i należą ci się wielkie podziękowania.
- To nie mnie. - zaoponowałem. - Jest osoba bardziej zasłużona w tej sprawie. To ona uratowała mi życie i wytropiła kłusowników.
- Kto taki? - Limar spytał odrobinę zaskoczony.
Podszedłem do drzwi i je otworzyłem.
- Wejdź! - poprosiłem osobę z korytarza.
Do gabinetu weszła Layla, ale już bez zielonego płaszcza, w czerwonej długiej sukni. Skłoniła się Limarowi.
- Ona? - inkwizytor nie krył zdumienia.
- Tak, ona. - potwierdziłem. - Chciałem również oznajmić, że pragnę resztę życia spędzić u jej boku, a to nie pozwala mi na kontynuowanie misji inkwizytora.
- Ale jesteś najlepszy. - wtrącił Limar.
- Przykro mi, ale już podjąłem decyzję. Chciałem podziękować tobie panie za wspaniałą współpracę w krzewieniu wiary i wykrywaniu herezji. Złoże broń i oficjalne szaty.
- No cóż. - westchnął inkwizytor. - Widzę, że cię nie zatrzymam. Zatem idźcie w pokoju i chwalcie imię pana, bo on decyduje o naszym życiu i naszej śmierci.
KONIEC
Offline
Strony: 1
[ Wygenerowano w 0.022 sekund, wykonano 9 zapytań - Pamięć użyta: 573.58 kB (Maksimum: 671.41 kB) ]