Najlepsze miejsce dla miłośników łaskotek
Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
1. Impreza
Samotność. Czasami z własnego wyboru, czasami zrządzenie losu. Miałem takie szczęście, że albo trafiałem na niewłaściwe kobiety, albo interesowały się mną dziewczyny obarczone dziećmi z poprzedniego związku. A ja nie miałem ochoty utrzymywać czyjegoś potomstwa. Dlatego samotność stała się moim najwierniejszym kompanem.
Pewnego dnia, gdy przeglądałem internet, zabrzęczał telefon na moim biurku. Zerknąłem na ekran. Dzwoniła jedna z moich najlepszych koleżanek, Ania. Znałem ją od kilku lat, jej faceta jeszcze dłużej. Wszystkie imprezy, jakie wspólnie przeżyliśmy, były naprawdę udane. Stąd bez namysłu wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Halo! – rzuciłem do telefonu.
- Siema! Co słychać? – Usłyszałem miły dla ucha głos.
- To co zwykle – odparłem znudzonym basem. – Praca – dom, praca – dom.
- A co porabiasz w najbliższą sobotę? Bo planujemy kameralną domówkę.
- Akurat w te sobotę nic nie planowałem, wiec mogę wpaść – odpowiedziałem zadowolony, że kolejnego weekendu nie spędzę przed komputerem.
- To wpadaj do nas na 18! Weź coś mocniejszego do picia, o jedzenie się nie martw! – rzuciła jak z karabinu maszynowego.
- Ok. Przyjdę! – odparłem. – Dużo osób będzie?
- Kilka. Sześć, może siedem. Stara gwardia – zaśmiała się do słuchawki.
- No to do soboty! – zakończyłem rozmowę.
- Cześć!
Kilka dni później…
Przejrzałem się w lustrze. Staranna fryzura, odpowiedni zarost. Nałożyłem czarny t-shirt i niebieskie jeansy. Do kompletu czarne skarpetki i czarne adidasy. Niby koniec września, ale nie było zbyt ciepło. Dlatego na to wszystko narzuciłem granatowy polar. Do plecaka zapakowałem odpowiednią ilość alkoholu i mogłem ruszać na imprezę.
Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że cała ekipa już jest. O dziwo, wszyscy mieli skłonności do spóźnień, a to ja, pomimo, że byłem o czasie, pojawiłem się ostatni. Po krótkim powitaniu w przedpokoju, zdjąłem polar. W mieszkaniu panował wręcz upał. Adidasy wylądowały na podłodze pod wieszakiem, obok innych butów. Akurat tutaj była dowolność, czy zostać w butach czy je zdjąć. Ale impreza miała potrwać kilka godzin, a przy tej temperaturze nie chciałem niepotrzebnie gotować stóp w butach. Jak się później okazało tylko jedna z koleżanek została w butach, reszta śmigała w skarpetkach po parkiecie.
Usiadłem na kanapie w dużym pokoju. Tam odbywała się główna cześć imprezy. Na tej samej kanapie siedziała już Patrycja, moja była koleżanka z pracy. Właśnie ona jako jedyna została w butach. Na sam ten widok aż się zdziwiłem, bo na stopach tkwiły zamszowe botki zapinane na suwaki i rzepy. Z drugiej jej strony usiadł kolega gospodarza domu Witek. Jego też już w miarę dobrze znałem z poprzednich imprez. Pozostałe towarzystwo opuściło swoje fotele i pląsało na parkiecie w rytm jakiejś klubowej muzyki. Jak się zorientowałem, przed moim przyjściem już wypili parę kolejek. A wiadomo, że po alkoholu nie tylko język się luzuje, ale i nabiera się ochoty na taneczne pląsy.
Ja jestem kiepskim tancerzem, wiec obserwowałem mistrzowskie popisy kolegów, którzy chcieli zabłysnąć swoimi umiejętnościami. Dziewczyny nie były gorsze, zmysłowo kręcąc biodrami i zarzucając swoimi długimi włosami.
Minęło z parę godzin. Towarzystwo już nieźle było podpite. Oczywiście dziewczyny piły mniej, żeby, jak twierdziły, trzymać fason. Koledzy, z wyjątkiem tego, który siedział z nami na kanapie, przeszli do sąsiedniego pokoju oglądać filmy na youtube. Zostaliśmy w pięć osób. Nas troje oraz Ania i Dominika, koleżanka poznana przeze mnie kilkanaście lat temu.
Witek, chyba znudzony całą imprezą, zaczął dobierać się do Patrycji. Niby niechcący co jakiś czas wbijał jej palce w boki, licząc na odpowiednią reakcje. Sam z ciekawości obserwowałem te poczynania, mając nadzieje, że na twarzy Patrycji pojawi się w końcu uśmiech.
- Witek, przestań! – odparła wreszcie, po kolejnej nieudanej próbie. – Ja nie mam gilgotek!
- Na pewno? – spytał zdziwiony. – A może tutaj? – I wbił jej palce pod pachy.
- Tutaj też nie mam! – odpowiedziała uradowana, że jego poczynania spełzły na niczym.
Sam byłem lekko zdezorientowany. To był pierwszy przypadek, który spotkałem, że dziewczyna była niewrażliwa na łaskotki. Ale zostało jeszcze jedno miejsce, ostatnia deska ratunku. Albo będzie sukces, albo totalna porażka. Chwyciłem jej prawą nogę, okrytą niebieskimi rurkami i położyłem sobie na kolanie. Gdy odpiąłem rzep ściągający cholewę wokół kostki, a po chwili chwyciłem za suwak po wewnętrznej stronie buta, poczułem nerwowe szarpniecie nogą.
- Ania, powiedz mu coś! – zwróciła się do koleżanki. – Dlaczego zdejmuje mi buty?
Dziewczyna na początku nawet nie zareagowała. Spokojnie, nie odwracając głowy, robiła Dominice kolejnego drinka. Witek, gdy podpatrzył co robię, chwycił Patrycje za ręce, aby nie mogła się wyrwać. Odsunąłem suwak i rozchyliłem cholewę buta. Dostrzegłem cienką czarno-białą skarpetkę w paski. Prawą ręką nadal trzymałem jej nogę, a palce lewej wsunąłem pomiędzy stopę a krawędź buta. Jeszcze mocniej szarpnęła nogą, ale mój chwyt był bardzo skuteczny. Gdy palce wślizgnęły się miedzy podeszwę stopy a spód buta usłyszałem krótki ale donośny pisk.
- „Bingo!” – pomyślałem zadowolony. – „Zobaczymy czy faktycznie nie masz łaskotek”.
- Ania! – krzyknęła do koleżanki. – Zrób coś!
- A kto ich zapewniał, że nie ma gilgotek? – odparła Ania, odwracając się w naszą stronę.
- Ale nie było mowy o ściąganiu butów! – zauważyła Patrycja.
- Sama jesteś sobie winna, trzeba było nie kłamać! A tak to z chęcią popatrzę na te scenę.
Chwyciłem spód buta i zdjąłem go ze stopy Patrycji. Rzuciłem na podłogę i bez zwłoki zacząłem intensywnie łaskotać środek podeszwy, przebijając się przez cienki materiał skarpetki. Patrycja wybuchnęła głośnym śmiechem i wyrywała się z objęć Witka. Kolega jeszcze mocniej chwycił jej ręce, aby samemu nie stracić uzębienia. Ani spodobała się ta zabawa, bo sama złapała drugą nogę Patrycji, zdjęła jej botka i zaczęła łaskotać lewą stopę. Po minucie łaskotania Patrycja tak się już rzucała po tej kanapie, że mało nas nie zrzuciła na podłogę. Potrzebna była pomoc, ale pod ręką mieliśmy tylko Dominikę, siedzącą przy stole i leniwie popijającą drinka.
- Pomóż nam! – krzyknęła do niej Ania. – Bo dłużej jej nie utrzymamy!
Dominika dopiła drinka i podeszła do kanapy. Ja z Anią zaprzestaliśmy łaskotania, aby złączyć nogi Patrycji. Teraz usiadłem na nich i przygwoździłem swoim ciężarem do kanapy. Chwyciłem nogi dziewczyny w kostkach, dobrze je unieruchamiając. Stopy Patrycji były teraz złączone i można było kontynuować zabawę. Ania i Dominika wszystkimi palcami zaczęły łaskotać dziewczynę po całej powierzchni podeszew. Patrycja śmiała się coraz głośniej. Co jakiś czas śmiech przeradzał się w pisk i krzyk. Koleżanki nie przerywały łaskotania, bo ta zabawa nawet im się spodobała. Aby ułatwić sobie zadanie, Ania chwyciła palce stóp Patrycji i odgięła je do tyłu, a Dominika zaczęła drażnić obie podeszwy jednocześnie, od piet do palców i z powrotem. Zabawa ta trwała chyba z kilkanaście minut, choć dla Patrycji była zapewne wiecznością. Dominika, słysząc, że męczona nie ma już siły nawet się śmiać, zaprzestała łaskotek. Puściliśmy dziewczynę, która z trudem łapała oddech.
- Jesteście okropni! – syknęła jak wąż. – A wy – tutaj zwróciła się do dziewczyn – zamiast mi pomóc, to jeszcze mnie łaskoczecie? Takie z was koleżanki?
- Trzeba było nie oszukiwać! – odparła uśmiechnięta Ania. – Ja na przykład mam duże łaskotki wszędzie i się z tym nie kryje.
Patrycja poszła do toalety, bo od tych tortur chyba jej się odczucia skropliły. Reszta powróciła do imprezowego stanu, czyli picie alkoholu i oglądanie telewizji. Chłopaki w sąsiednim pokoju byli tak zajęci oglądaniem filmów w necie, że nawet nie zareagowali na krzyki i śmiechy Patrycji.
Po godzinie, chyba pod wpływem alkoholu jak i wysokiej temperatury panującej w mieszkaniu, zrobiło mi się niedobrze. Czułem, że oczy same mi się zamykają. Myślałem, że to z upojenia alkoholowego, ale się myliłem. Nagle runąłem z kanapy na podłogę i straciłem przytomność.
*****
Do momentu, kiedy się ocknąłem nic nie pamiętałem. Znajomi mi później powiedzieli, że przestraszyli się moim stanem i pomimo imprezowego upojenia wezwali karetkę. Zabrali mnie do szpitala, choć podobno robili opory. W pierwszym momencie orzekli, że upiłem się do nieprzytomności. Stwierdzili, że sam jestem sobie winien. Ale, żeby im nie zarzucić, że nie interesują się pacjentami, dla świętego spokoju odwieźli mnie na SOR.
*****
2.Operacja
Nie wiem ile czasu byłem nieprzytomny. Gdy się ocknąłem i otworzyłem oczy poraziło mnie ostre białe światło z lampy wiszącej nad stołem, na którym leżałem. Przymknąłem na powrót oczy, biel świdrowała mój mózg zbyt uporczywie, aż do bólu. W nozdrzach poczułem znajomy zapach. Szpital, płyn do mycia podłóg, lekarstwa, spirytus salicylowy, lateks operacyjnych rękawiczek. Postanowiłem się podnieść ze stołu, ale ręce i nogi ledwo drgnęły.
- „Co jest do cholery?” – pomyślałem spanikowany. – „Jestem sparaliżowany czy co?”
Szarpnąłem rękami wyciągniętymi nad głowę, ale ruszyły zaledwie o parę milimetrów. Uniosłem lekko głowę i spojrzałem przed siebie. Byłem rozebrany od pasa w górę, nogi okrywały niebieskie jeansy, na stopach tkwiły czarne skarpetki i tego samego koloru adidasy. Nogi miałem złączone w kostkach i przypięte skórzanymi pasami do stelaża stołu. Ręce, złączone w nadgarstkach i wyciągnięte nad głowę, były połączone łańcuchem z wąskim kołowrotkiem, usytuowanym przy krawędzi stołu.
Zaschło mi w ustach. Chciałem oblizać wysuszone usta, ale miałem na nich remontową taśmę klejącą. Ręce zaczęły mi drętwieć, wiec poruszałem palcami dłoni aby zwiększyć krążenie krwi.
Nie wiem ile czasu tak leżałem i obserwowałem zacieki na suficie. Ale po chwili usłyszałem hałas dochodzący od strony drzwi. Ewidentnie zbliżały się dwie osoby w butach na wysokich obcasach. Stukot szpilek miarowo rozbrzmiewał pośród ścian korytarza. Zazgrzytał klucz w zamku i drzwi otworzyły się na oścież. Do Sali weszły dwie kobiety w zielonych fartuchach. Spod nich widać było białe bluzki i tego samego koloru spódnice przed kolano. Uniosłem głowę i zerknąłem niżej. Kobiety na nogach miały cieliste rajstopy oraz czarne skórzane szpilki na 10-centymetrowym obcasie. Zielone czepki na głowach ledwo zakrywały bujne włosy. Jedna była blondynką, druga szczyciła się rudymi kędziorami. O dziwo nie miały założonych rękawiczek, jak to zwykle bywa podczas operacji.
Blondynka podeszła do kołowrotka i zaczęła nawijać na niego łańcuch, jednocześnie wyciągając moje ręce do góry. Gdy doszła do wniosku, że jestem już naprężony jak struna, zablokowała urządzenie. Ruda w tym czasie podeszła do szafki i otworzyła drzwiczki. Wyjęła szczotkę do włosów, elektryczną szczoteczkę do zębów i kilka sztywnych piór. Położyła wszystko na stoliku z kółkami i podjechała nim do moich stóp. Lekarka z jasnymi włosami z tej samej szafki wyjęła rękawiczki, ale nie lateksowe, tylko obszyte miękkim futerkiem. Założyła je na swoje dłonie i poruszyła sugestywnie palcami, dając mi do zrozumienia w jaki sposób zamierza ich użyć. Ruda powoli zaczęła rozwiązywać sznurowadła w moich adidasach. Robiła to na tyle wolno i z takim złośliwym błyskiem w oku, że z trudem przełknąłem ślinę. Po chwili chwyciła prawy but i zsunęła go odsłaniając stopę w skarpetce. Adidas huknął o podłogę. Po paru sekundach drugi but wylądował obok pierwszego. Dalszych poczynań rudej nie widziałem, bo blondynka podeszła do stołu i założyła mi opaskę na oczy. Po minucie poczułem jej ciężar na sobie, gdy usiadła okrakiem na moich biodrach, przodem do mojej głowy. Obcasy szpilek drażniły zewnętrzną cześć ud przez materiał jeansów.
Ponieważ domyśliłem się już co mnie czeka, z trudem przychodziło mi oswojenie się z tą sytuacją. Moja ogromna wrażliwość miała być wystawiona być może na najcięższy egzamin w życiu. Samo moje położenie, czyli brak jakiegokolwiek ruchu czy możliwości protestu oraz obserwowania poczynań oprawczyń, powodowało nastrój paniki. Jedyne, co mogłem teraz zrobić, to lekko poruszać stopami, ale to też tylko po dwa centymetry na boki.
Na pierwsze działania nie musiałem długo czekać. Blondynka nieśpiesznie, z dokładnością zegarmistrza, przejechała futrzanymi palcami rękawiczek po moich naprężonych pachach. Szarpnąłem się nerwowo, był to jeden z moich słabych punktów. W tym samym momencie ruda leniwie musnęła dwoma palcami podeszwy moich stóp, od palców do piet. Machnąłem instynktownie stopami, ale ruch był ograniczony. Spróbowałem zasłonić jedną stopę drugą, ale lekarka chwyciła palce lewej stopy, odgięła je do tyłu i bez przeszkód zaatakowała podeszwę w samym środku. Miałem zaklejone usta taśmą, ale gdyby nie to mój śmiech odbił by się echem od ścian sali operacyjnej. Całe moje ciało przeszył mocny impuls od zakończeń nerwowych na stopie aż do mózgu. Nie mogłem się jednak skupić tylko na tym doznaniu, bo u góry blondynka coraz intensywniej łaskotała wyciągnięte pachy. Odczuwanie bodźców z dwóch różnych miejsc było ciężkie do zniesienia. Ruda puściła moje palce i z namaszczeniem zaczęła ściągać moje skarpetki. Jedną ręką zsuwała materiał ku górze odsłaniając kolejne obszary podeszew. Drugą ręką skrobała pojawiające się miejsca odsłonięte przez skarpetki. Najpierw piety, po chwili śródstopia a na końcu poduszki pod palcami. Gdy dotarła swoimi paznokciami do tego miejsca, myślałem, że oszaleje. Skarpetki chyba znalazły się obok butów, na podłodze, bo moje palce też zostały pozbawione osłony. Dziewczyna obwiązała duże palce elastycznym sznurkiem. Odgięła je do tyłu i obwiązała sznurek wokół pasów opinających kostki. Po chwili poczułem na naprężonych podeszwach ostre końcówki ptasich piór. Rysowała nimi różne wzory, skupiając się głównie na podbiciu. Co jakiś czas przesuwała miękką cześć piór pomiędzy palcami stóp, co powodowało we mnie jeszcze większe doznania i histeryczny śmiech. Blondynka, po paru minutach katowania moich pach, zsunęła się niżej i zaczęła eksplorować boki i żebra. Naciągnięta skóra była idealnym materiałem na łaskotkowe tortury. Muskała mnie tymi futrzanymi rękawicami po brzuchu, wkładała palce do pępka, by po chwili znowu łaskotać napiętą skórę na żebrach. Nawet zabawiła się w rachmistrza, po kolei licząc żeberka od dołu do góry, a po sekundzie wracała w dół, jakby pomyliła się w liczeniu. Ruda odłożyła pióra i na bose stopy wylała zimny kleisty płyn. Poczułem woń oliwki dla dzieci. Rozsmarowała dokładnie substancje po całych podeszwach. Po paru sekundach na uwrażliwioną skórę wkroczyła setka drobnych igiełek szczotki do włosów. Ruda szorowała intensywnie każdy centymetr stopy. Co i rusz zahaczała o zewnętrzne krawędzie, by po chwili namiętnie pastwić się nad obszarem pod palcami.
Dwa ekstremalne doznania, torturowanie pach i żeber oraz szorowanie stóp, powodowały, że byłem na granicy szaleństwa. Lekarki swoimi działaniami doprowadzały mnie do obłędu. Nawet nie miałem możliwości śmiać się na całe gardło ani błagać o litość. Twarz, brzuch, stopy – wszystko mnie paliło, jakby ktoś mnie przypiekał. Spod opaski na oczach potoczyły się łzy i spłynęły po policzkach. Blondynka chyba nawet tego nie zauważyła, bo dalej zaciekle łaskotała cały mój tors. Po kolejnych kilkunastu minutach podsunęła się do góry i zdjęła rękawiczki, bo na naprężonych pachach poczułem dziesięć ostrych paznokci. To było jeszcze gorsze niż łaskotanie w futerkowych rękawicach. Mój umysł już ledwo ogarniał tak ekstremalne doznania. Świat wirował, pomimo opaski widziałem białe wstążki przelatujące przed oczami. Marzyłem o tym, aby przenieść się w inny wymiar, uciec od tych straszliwych tortur, opuścić katowane ciało i udać się w ogrody Edenu. Skosztować raju, odetchnąć pełną piersią, nie myśleć o ziemskiej męczarni. Dotknąć stopami chłodnej trawy i zanurzyć je w zimnym strumieniu, łagodząc palący ból od szorowania szczotką. Nie dane mi było jednak rozkoszować się tą wizją, bo mój organizm a zwłaszcza układ nerwowy, walił mnie w głowę doskwierającym bólem jak młotem. Ze śmiechu miałem zdarte gardło, od intensywnego łzawienia wyschły mi oczy. Całe ciało płonęło torturowane łaskotkami od dłuższego czasu. Poza tym w tym stanie te tortury mogły dla mnie trwać wieczność, a może było to tylko pół godziny. W sali nie było zegara, ale i tak nie dałbym rady na niego spojrzeć. W odmętach szaleństwa zatraciłem się całkowicie. Modliłem się w duchu, że mój prawie agonalny stan spowoduje, że oprawczynie zakończą te męki.
Po długim czasie szorowanie stóp ustało, ale tylko na chwile. Narzędzie tortur upadło na posadzkę, a na podeszwach taniec zaczęło dziesięć wszędobylskich paznokci rudej. Zaciekle łaskotała środek stóp i pod palcami. Badała każdy milimetr napawając się moimi coraz słabszymi jękami spod knebla. Blondynka bez przerwy od kilku minut pastwiła się nad moimi pachami. Jeździła paznokciami po wyciągniętych ramionach, skrobała dołeczki w pachach, zahaczała o górną linie żeber. Nie miałem siły na nic. Ani na śmiech, krzyk czy pisk, ani na próbę jakiegokolwiek ruchu. Leżałem jak kłoda, dręczony przez dwie lekarki do utraty tchu. Bez przerwy, bez litości.
Mój mózg był na granicy wytrzymałości, powoli przestał reagować na bodźce, zamykałem oczy, gdy całe to piekło nagle się urwało. Blondynka zeszła ze mnie, ruda oderwała wreszcie palce od moich wymęczonych stóp.
- Zdejmij mu knebel! – usłyszałem polecenie. Pierwsze słowa jakie padły w tej sali od początku tortur.
Zerwały mi taśmę z ust. Oblizałem wyschnięte wargi i łapczywie, jak zziajany pies, zacząłem głęboko oddychać. Zwilżyły mi usta odrobiną mineralnej wody.
- Nie odzywaj się! – padł rozkaz. – Teraz kolejna cześć operacji. Jak otworzysz gębę bez pozwolenia, to powrócimy do łaskotkowej formy badania.
Posłusznie milczałem, bo kolejnej dawki łaskotek bym chyba nie wytrzymał. Poczułem jak stół się obniżył i zapewne zjechał do poziomu podłogi. Po chwili dotknęła mnie noga od jakiegoś krzesła. Na wysokości mojego brzucha jedna z lekarek ustawiła fotel. Nagle w mój tors wbiły się obcasy szpilek jednej z kobiet. Przekręciła się na mojej klatce piersiowej i usiadła na fotelu. Uniosła nogi i zapewne zdjęła buty, bo po sekundzie jeden z nich wylądował na moim nosie. Nos zagłębił się dokładnie w jego wnętrzu. Poczułem mieszankę zapachu rajstop i zniewalających perfum. Docisnęła ręką szpilkę do mojej twarzy, aby mieć pewność, że dokładnie delektuje się zapachem jej buta. Po minucie na moim nosie wylądował drugi pantofel, również wnętrzem do dołu. Zabawa ta potrwała może z pięć minut. Następnie szpilki uderzyły o podłogę, a lekarka oparła na mojej twarzy obie stopy w nylonkach. Przesuwała nimi w górę i w dół, pieszcząc podeszwy moim nosem. Ja wciągałem ten cudowny zapach jak zahipnotyzowany. Ta cześć operacji zdecydowanie bardziej mi przypadła do gustu. Delektowałem się wonią stóp, oczekując momentu zetknięcia z paluszkami.
Po kilkunastu minutach lekarka zdjęła stopy z mojej twarzy i wstała. Zabrała fotel i założyła buty, bo po chwili usłyszałem znajomy stukot.
- Leż spokojnie! – usłyszałem ironiczny głos. – Za chwile przyjdą po ciebie ratownicy medyczni i odwiozą cię do domu. A o tym gdzie byłeś będziesz mógł się tylko domyślać. Przywieźli cię tutaj nieprzytomnego i uśpią cię jak będziesz z stąd wyjeżdżał. Powrotu do zdrowia, przystojniaku!
Kobiety opuściły sale i zamknęły drzwi. Korytarzem oddalał się miarowy stukot butów na wysokich obcasach…
Offline
Strony: 1
[ Wygenerowano w 0.017 sekund, wykonano 9 zapytań - Pamięć użyta: 581.63 kB (Maksimum: 694.28 kB) ]