Polskie forum łaskotek

Najlepsze miejsce dla miłośników łaskotek

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2021-06-10 13:28:25

Black
Użytkownik
Dołączył: 2021-04-11
Liczba postów: 34
WindowsChrome 91.0.4472.77

Carla Ellis - Obserwacja

Obserwacja (FF/F)

Maj. Czas przygotowań do letnich zawodów sportowych, gdy wszyscy
lekkoatleci, siatkarze, koszykarze, tenisiści, rowerzyści i piłkarze diametralnie zwiększają częstotliwość treningów, wprost proporcjonalnie do zwiększania wysiłku wkładanego w swoją pracę. Wspomniane zawody mają miejsce równocześnie dla wszystkich z wymienionych dyscyplin. Z jakiegoś powodu to właśnie maj został upatrzony jako idealny miesiąc do podjęcia tego typu przedsięwzięć. Lekkoatleci konkurują na specjalnie ku temu przygotowanemu boisku, znajdującym się przy budynku liceum. Koszykarze walczą z przeciwnymi drużynami na ogromnej hali pobliskiego technikum. Piłkarze odbywają swoje mecze na trawiastym boisku, oddalonym od lekkoatletycznego o kilka kilometrów. Rowerzyści ścigają się na specjalnie oznaczonej trasie na ścieżce rowerowej za miastem. Tenisiści są zmuszeni jechać do innego miasta, by na „ichniejszym” boisku walczyć o medale. W najciekawszej sytuacji znaleźliśmy się my – siatkarze. W odróżnieniu od pozostałych zespołów, my co sezon odwiedzamy inne, nawet bardzo odległe miasta celem odegrania meczy. Nierzadko zachodzi konieczność wysłania całej naszej kobiecej drużyny na drugi koniec Polski aż do finału. Tym razem padło na Gdynię. Nie przejmowałyśmy się tym specjalnie. Wszystkie dziewczyny z zespołu, włącznie ze mną, uznałyśmy, że gra na świeżym powietrzu i w dodatku nad morzem, gdzie powietrze jest uzbrojone w potężną armię jodu, zadziała na naszą korzyść. Z tą optymistyczną myślą również wyjechałyśmy.
Wygrałyśmy pierwsze kilka meczy. Nie umknęło to uwadze trenera, który od razu obsypał nas komplementami i gratulacjami, ale nie szczędził również słów krytyki. W końcu trzeci mecz wygrałyśmy tzw. „psim swędem”, jak to ujął. W zasadzie miał rację, lawirowałyśmy gdzieś na granicy i do końca nie było pewne, na czyim koncie ostanie zwycięstwo. Chyba za bardzo spoczęłyśmy na laurach przez dwie, o dziwo, łatwe wygrane, bo przy trzecim meczu zauważalnie opadła nasza czujność. Parokrotnie dałyśmy się zaskoczyć w głupi sposób przeciwniczkom, które wynajdywały puste, niepilnowane przez nikogo skrawki plaży. Również nasze zagrywki chwilami pozostawiały wiele do życzenia. Osobiście, jak na kapitana zespołu, a więc najlepszego zawodnika, szło mi całkiem średnio. Źle wykonałam jedną z zagrywek, moje podania nie były najwyższej jakości, raz źle przyjęłam piłkę od drużyny przeciwnej. Przed turniejem zdawało się, jakbyśmy były w najlepszej formie. Widocznie wyszło teraz na jaw, że po raz pierwszy gramy na plaży. Piaszczyste podłoże jednak bardzo się różni od twardego, stabilnego parkietu. Do tego to oślepiające słońce i, co dziwne, duszące powietrze. Aż od niechcenia zażartowałam z trenerem, że powinnyśmy były tu przyjechać tydzień przed zawodami dla samego zaaklimatyzowania się w nowych warunkach. Cóż, zgodził się. Podobnie reszta siatkarek. Został nam ostatni, a tym samym najważniejszy mecz. To on miał zadecydować o naszym miejscu na podium.
Biorąc pod uwagę narastające zmęczenie i świadomość błędów poprzedniego spotkania – wszystkie czułyśmy na barkach ogrom presji i stresu. W brzuchu od razu dało się poczuć charakterystyczny ucisk. Nie było natomiast odwrotu. Należało zebrać się w sobie i poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa. Wiadomo, jeżeli grać, to tylko o puchar. Wszystkie wiedziałyśmy, że to jest naszym celem. Właśnie po to wylewałyśmy siódme poty na treningach i tylko po to tu przyjechałyśmy. Wszystko szło zgodnie z planem. Grałyśmy dokładnie wedle ustalonej wspólnie z trenerem strategii, koncentrując się całkowicie na każdym naszym posunięciu. Wszystkie wyprowadzone ruchy były na wagę złota (dosłownie), zatem wszystkie z nich musiały być najlepsze. Nie miałyśmy łatwych przeciwniczek – wręcz przeciwnie.
W końcu finał. Mimo to, szło nam bardzo dobrze. Wbijałyśmy punkt za punktem, ku uciesze swojej i trenera. W pewnej chwili poczułam się jednak słabo. Słońce, przygrzewające nasze ciała, doprowadziło mnie do zawrotów głowy, znacznie obniżając jakość wzroku. Nie wypadało mi zejść na ławkę rezerwowych. Przecież byłam kapitanem, poza tym wprowadzenie rezerwowej do tak ważnego meczu mogłoby wpłynąć negatywnie na wynik końcowy. Zacisnęłam zęby i skupiłam wszystkie swoje siły na grze. Tym razem nie popełniałyśmy amatorskich błędów, nasza gra pod względem technicznym była nienaganna, lecz, jak się można było spodziewać, gra przeciwniczek również była nienaganna. Szłyśmy więc łeb w łeb, częstując się wymianą punktów. My zdobyłyśmy punkt, za chwilę one, potem znów my i znów one. Walka była tak zacięta, że bałam się oderwać wzrok od piłki chociaż na moment. Buzująca w żyłach adrenalina zdawała się niemal całkowicie przyćmiewać pogarszające się z każdą chwilą samopoczucie. Koniec meczu zbliżał się wielkimi krokami – nie mogłyśmy zawieść, nie tylko trenera, ale przede wszystkim nas samych. Był remis, a od wygranej lub przegranej dzielił nas jeden rzut. Piłka uniosła się w powietrze, dynamicznie przerzucana to na naszą połowę, to do rywalek. Im dłużej ekspresowe ciśnięcia piłki trwały, tym większe emocje eskalowały w nas wszystkich. Ciągła koncentracja i dokładność w taktyce była zdecydowanie bardziej męcząca od fizycznego wysiłku i nagle…Wygrałyśmy! Piłka z impetem uderzyła w piach pod nogami oponentek, wieńcząc nasze trudy soczystym zwycięstwem. Ileż to dziecinnej radości w nas ten akt wywołał. Momentalnie zebrałyśmy się w ciasnym kole, złapawszy się za plecy i podskakiwałyśmy uradowane. Nasze podekscytowane piski zapewne usłyszała cała Gdynia. Mój organizm jednak został najwyraźniej poważnie osłabiony, nie tylko maksymalnym wytężeniem sił mimo kiepskiej kondycji, ale również ogromem ekscytacji. Wcześniej sądziłam, że potworny ból brzucha, jaki mi doskwierał, był spowodowany stresem przed rozgrywką, lecz nadal nie przeminął. I w dodatku te zawroty głowy, osłabienie, słońce...Nie dotrwałam do wręczenia pucharu – zemdlałam.
Gdy otworzyłam z powrotem oczy, ujrzałam nad sobą biały sufit, zaś w nozdrzach czułam charakterystyczny, szpitalny zapach. Mrugałam raz po raz, by przywrócić ostrość widzenia. Dopiero po chwili dostrzegłam stojącą po mojej prawej pielęgniarkę. Chyba niedawno skończyła studia, bo z wyglądu dałabym jej najwyżej 25 lat. Całkiem atrakcyjna i urocza blondyneczka. Przyglądała mi się uważnie, ciepło się uśmiechając.

- O, jak dobrze, że się obudziłaś. - rzekła. - Wiesz, co się stało? - pokręciłam przecząco głową. - Przyjechałaś tu nieprzytomna po zwycięskim meczu siatkówki. Gratulacje swoją drogą.

- Dziękuję. - pamięć stopniowo zaczęła do mnie powracać po jej słowach.

- Zostaniesz tu z nami trochę, czeka cię wiele badań, z racji że nie było okazji do wywiadu lekarskiego. Dobrze się czujesz?

- Tak, nawet dobrze. Pamiętam, że bolał mnie brzuch, a od słońca kręciło mi się w głowie, ale teraz jest wszystko w porządku. - blondynka wszystko zapisała na karcie.

- Rozumiem. Leż spokojnie, a ja pójdę po lekarza. Zaraz do ciebie przyjdzie. - po tych słowach pielęgniarka opuściła salę.

Leżałam nadal na łóżku, tak jak nakazała jasnowłosa, bo co innego mi pozostało? W tym czasie zilustrowałam wzrokiem swoją salę. Była jednoosobowa, a więc nie miałam sąsiadów. Z jednej strony się ucieszyłam, będę miała spokój i ciszę, ale z drugiej obawiałam się, że w końcu zacznie mi doskwierać samotność. Jestem typem ekstrawertyka, lubię rozmawiać z ludźmi. Przeczuwałam, że może mi tego zabraknąć.
Wystrój był bardzo skromny, jak to szpitalne sale. Białe ściany, duże, skrzypiące łóżko z białą pościelą, szafka nocna po mojej prawej, oczywiście biała, spory telewizor, na szczęście czarny, wiszący na ścianie pod sufitem po mojej lewej i wielkie okno z jasnozieloną, prześwitującą zasłonką również po lewej stronie. Na szafce nocnej z kolei znajdował się guzik do wzywania personelu, tubka z jednorazowymi kubeczkami i butelka wody. Walizka i plecak z moimi rzeczami, które zapewne oddał trener, leżały pod łóżkiem. W pewnym momencie drzwi do sali, znajdujące się po mojej prawej, otworzyły się i do sali weszła młoda lekarka. Zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie już na początku. Wysoka, szczupła o kobiecych kształtach, z burzą kręconych, ogniście czerwonych włosów lekko za ramiona. Miała duże, brązowe oczy, zaś jej pełne usta zostały podkreślone przez jasnoczerwoną pomadkę. Na oko 30 lat. Miała nad-wyraz łagodne oblicze, patrzyła na mnie przyjaźnie, wchodząc do sali w białym kitlu lekarskim.
Szczęka, gdyby mogła, już teraz uderzyłaby mi o ziemię. Doznałam niemalże epifanii, patrząc na nią. Zupełnie jakby odwiedził mnie anioł. Dobro aż biło z jej bladej twarzy.

- Dzień dobry. - zaczęła, obnażając śnieżnobiałe zęby. - Nazywam się Jolanta Kotańska, jestem twoim lekarzem prowadzącym. Karolina, tak? - spojrzała w kartę pacjenta.

- Tak, to ja. - odparłam lekko oszołomiona.

- Posłuchaj, Karolina, dziś wykonamy tylko pomiary ciśnienia i zbadamy twoją krew, natomiast na pierwsze badania, typu USG, czy EKG będziesz musiała poczekać kilka dni, bo mamy duże obciążenie. Masz może jakieś pytania? - wygłosiła krótki monolog, lecz niezbyt uważnie słuchałam, zajęta podziwianiem jej urody.

- Nie, nie mam pytań. - odpowiedziałam z ociąganiem. - Chociaż w zasadzie mam. Mogę liczyć na staranność we wnikliwych badaniach? - uśmiechnęłam się łobuzersko.

- Ależ oczywiście. – zaśmiała się radośnie – Wszystkich swoich pacjentów badam z jak największym profesjonalizmem i dokładnością.

- To dobrze, bo moje ciśnienie i serce mnie dziś nie oszczędzają. Zależy mi na diagnozie. - rozbawiłam lekarkę jeszcze bardziej.

- Z pewnością osobiście dopilnuję twojego samopoczucia i leczenia. - puściła oczko i wyszła cała w skowronkach.

Szczerząc się sama do siebie, rozłożyłam się wygodnie na łóżku, wsunąwszy dłonie pod głowę i patrzyłam w sufit zamyślona. Czyżbym miała łut szczęścia i natrafiła na kobietę, która odwzajemnia moje zainteresowanie? Czy to był flirt z jej strony?
Mijały dni. Leżałam w szpitalu już łącznie trzy doby, w trakcie których nie
zrobiono mi wciąż podstawowych badań, poza morfologią, badaniem moczu
i regularnymi pomiarami ciśnienia. Nie narzekałam. Tak naprawdę czułam się
wyśmienicie. Mój stan z dnia finałowego starcia siatkarskiego odszedł w niepamięć już drugiego dnia pobytu w szpitalu lub nawet pierwszego dnia późniejszą porą. Pomimo miejsca, w jakim się znajdowałam, nie próżnowałam – wszystkie te dni spędzałam na dyskretnym, niewinnym flircie z czarującą lekarz prowadzącą. Ona zdawała się odpowiadać tym samym, ale być może to tylko mój chciwy umysł tak odbierał jej zwyczajne słowa.
Tego dnia również mnie odwiedziła. Uśmiechała się do mnie od progu – byłam jej ulubieńcem. Tak mi powiedziała któregoś razu. Zapewne schlebiały jej moje uwodzicielskie zagrania.

- Dzień dobry, pani doktor. - powitałam ją sugestywnym tonem, uśmiechnąwszy się.

- No dzień dobry. Jak się dziś czujesz? - zagabnęła uradowana.

- Dobrze. Powiedziałabym nawet, że bardzo, chociaż mogłabym się czuć jeszcze lepiej. - kolejną dwuznacznością dałam lekarce nowy powód do zadowolenia.

- W takim razie mam miły komunikat: przyszłam cię zbadać wstępnie przed badaniami, bo na to musisz jeszcze poczekać. Zdejmij, proszę, koszulkę.

Bez ani chwili zbędnej zwłoki, wykonałam polecenie lekarki i już po chwili jej oczom ukazał się mój płaski, lekko umięśniony, opalony brzuch i nieco wyżej, sportowy, czarny stanik, okrywający średniej wielkości piersi. Tak jak mnie później poinstruowała – położyłam się na wznak, wyczekując badania. Świdrowałam ją w tym czasie pewnym siebie, dość podekscytowanym spojrzeniem, uśmiechając się zadziornie. Czekałam niecierpliwie aż w końcu poczuję jej aksamitne dłonie na sobie. Tym bardziej, że nie miała na nich rękawiczek.

- Boli cię teraz brzuch? - zapytała, po czym umiarkowaną siłą ucisnęła mnie w kilku miejscach.

- Nie boli. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- A to?

W tym momencie Jolanta zaczęła bardzo delikatnie przejeżdżać opuszkami palców, a chwilami niechcący paznokciem, od jednego boku do drugiego przez pępek. Zmroziło mnie. Nagle całe chojractwo ze mnie uleciało niczym powietrze z przebitego balonu.
Mam okropnie wrażliwe ciało, co zawsze było bestialsko wykorzystywane przez moich znajomych. Przez krótki moment udało mi się zdusić śmiech w sobie, szybciej oddychając, lecz po kilku sekundach podskoczyłam na łóżku, wydając z siebie głośne piśnięcie. Momentalnie w sali pojawiła się zaaferowana pielęgniarka.

- Coś się stało, pani doktor? - zapytała, patrząc ze zdziwieniem na tę scenę.

Lekarka odeszła, jakby spłoszona, od mojego ciała, sprawiając wrażenie zakłopotanej.

- Wszystko jest w porządku. Może pani wrócić do swoich obowiązków. - rzuciła oschle, spławiając zdezorientowaną podwładną.

Jednak zaraz po jej wyjściu, na twarzy lekarki znów zagościł uśmiech i z błyskiem w oku zbliżyła się do łóżka.

- Przepraszam za to, to jest poza moją kontrolą. - tłumaczyłam, czując się głupio w zaistniałej sytuacji.

- Nic się nie stało, ale muszę cię jeszcze trochę pobadać.

Mówiąc to, zaczęła wodzić opuszkami palców równie delikatnie, co uprzednio, lecz tym razem padło na żebra. Leżałam, o dziwo, w miarę spokojnie, jednak nieustannie drgałam pod jej dłonią. Zdradzała mnie dodatkowo mimika – zacisnęłam usta, oddychając szybko przez nos i napięłam wszystkie mięśnie, aby tylko powstrzymać wybuch śmiechu, szykujący się wewnątrz do wyjścia. Byłam tak bardzo skupiona na wymienionych czynnościach, że nawet nie zauważyłam, z jak wielkim zaintrygowaniem uśmiechnięta lekarka wpatruje się w moje oczy. Zorientowałam się dopiero, gdy po kilku długich sekundach przeniosłam wzrok z sufitu na nią. Wtem Jolanta zsunęła dłoń powolnie na podbrzusze, pieszcząc je w taki sam sposób i zapytała:

- A może tutaj boli?

Najdyskretniej jak tylko potrafiłam, wzięłam większy łyk powietrza i odrzekłam:

- Nic nie boli.

W oczach stały mi łzy, czułam, że jeszcze chwila i nie dam rady się dłużej kontrolować. Śmiałam się już na głos, ale dużo ciszej, dzięki próbom opanowania reakcji. Nagle Jolanta zajrzała mi w oczy, pożerając mnie spojrzeniem, a ja zauważyłam lekkie uniesienia kącika ust.

- A żebra bolą?

- Nie. - wyszeptałam.

Na te słowa lekarka, jakoby z premedytacją, wbiła mi palce w żebra. Od razu wszystkie moje dotychczasowe starania zostały zrujnowane. Gdy tylko to zrobiła, krzyknęłam na całą salę, unosząc się z pozycji leżącej do siadu, tym samym tworząc kąt prosty względem nóg. Widząc to, Jola z szerokim uśmiechem przygryzła dolną wargę i bez słowa opuściła salę, zostawiając mnie na łóżku zszokowaną...i podnieconą. Łaskotki od dzieciństwa były moją zmorą, choć skrycie czerpałam z nich satysfakcję, również seksualną. Nie przyznawałam się do tego. Od teraz zastanawiało mnie jednakże, czy przypadkiem nie jest to też upodobanie pani doktor. Wyraźnie podobało jej się badanie.
Do końca tego tygodnia krążyłam po szpitalu jak duch. Moja pewność siebie
zagubiła się gdzieś po drodze tamtego dnia, gdy pani Kotańska przeprowadziła na mnie wstępne badanie. Został mi jeszcze jeden tydzień na obserwacji. Jolanta, co zaskakujące, odwiedzała mnie rzadko, lecz gdy do tego dochodziło – czułam na sobie jej pożądliwy wzrok. Niczym ten, gdy ktoś odkrywa twój najbardziej strzeżony sekret i na twoich oczach daje ci do zrozumienia, że ma asa w rękawie. Każdy moment samotnego pobytu na sali wiązał się z silnym niepokojem i oczekiwaniem. Przy tym wszystkim, narastało we mnie także podniecenie i ekscytacja. Bez przerwy zachodziłam w głowę, czy w tym badaniu nie kryło się coś więcej. Moje rozmyślania przerwało wejście pielęgniarki, tej samej uroczej blondynki, która, jak się okazało, ma na imię Paula.

- Zapraszam na prześwietlenie. - promieniała od wejścia.

Całkiem przyjemna sytuacja. Miałam wejść do odpowiedniej sali, rozebrać się przed kilkoma kobietami, postać trochę naga przed nimi, ubrać się i wrócić do siebie, otrzymując dosyć szybko wyniki. I takie badania to ja rozumiem. Przyjemność jest niestety bardzo ulotna. Ani się obejrzałam, a prześwietlenie było skończone. Paula odprowadziła mnie wówczas do mojej jedno-osobówki. Pozostało czekać na wyniki.

Kilka godzin później

Nastał późny wieczór. Byłam właśnie pochłonięta zaczytywaniem się w kryminale Grahama Mastertona, mojego ulubionego autora. On jedyny potrafił wciągnąć mnie swoją lekturą niczym czarna dziura, sprawiając, że zapominam o istniejącym świecie. Jego rozbudowane, niejednokrotnie brutalne i krwawe, opisy wywoływały gęsią skórkę, zatapiając mnie w danej książce jeszcze bardziej. Mogłabym tak leżeć i przekładać stronę za stroną całą noc. Tymczasem szpital zdążył zdecydowanie ucichnąć. Nie było już tłumów odwiedzających, spora część personelu również wróciła do domu. Byliśmy tylko my, pacjenci, a wraz z nami kilka pielęgniarek na nocnym dyżurze. Wtem mój spokój został zakłócony nieoczekiwanym wtargnięciem Joli. Aż mi włosy stanęły dęba na jej widok. Nie wiedziałam, czego chce. Obchód bowiem był już dawno za nami, a na badania było stanowczo za późno.

- Są już wyniki twojego prześwietlenia. - zaczęła po krótkim powitaniu.

- Tak późno? - zdziwiłam się. - Myślałam, że będą wcześniej dziś, albo jutro.

- Niestety nie mam dobrych wiadomości. Porozmawiajmy o tym w ustronnym miejscu.

Moje zdumienie nie miało granic, lecz zgodziłam się i po chwili we dwie ruszyłyśmy opustoszałymi korytarzami ku dolnym kondygnacjom budynku. Co rusz napotykałyśmy schody, idąc cały czas w dół. Ta wędrówka zdawała się być wieczna. Byłam tak skołowana, że nie byłam w stanie zacząć rozmowy. Dużo łatwiej było mi maszerować w ciszy, tak głębokiej, że oprócz naszych kroków, dało się słyszeć dźwięk przepalających się jarzeniówek. Chwilami byłam pewna, że nie były to wyłącznie nasze kroki. Było to irracjonalne. Przestraszony umysł naprawdę uwielbia płatać figle. Byłam pewna, że mówiąc „ustronne miejsce”, chodziło o gabinet lekarski. Raczej nie znajdował się on na omalże najniższym piętrze szpitala. Przez moment natchnęła mnie nawet myśl, że ta kobieta zmierza ze mną w stronę kostnicy. W końcu co innego może znajdować się tak nisko w szpitalu? Po chwili, ku mojej radości, owe podejrzenia zostały rozwiane, gdy minęłyśmy drzwi z napisem „Kostnica”. Przechadzka się natomiast nie kończyła, lekarka nadal prowadziła mnie w głąb długiego, słabo oświetlonego korytarza. Zaczęło mi doskwierać zimno, miejsce to wyglądało upiornie. Czułam się jak w horrorze.
Nagle naszym oczom ukazała się winda. Spojrzałam pytająco na Jolę. Ta zaś gestem dłoni zaprosiła mnie do środka. Niechętnie weszłam, bacznie obserwując, czy lekarz wejdzie ze mną, czy może chce mnie tak zostawić w najmroczniejszych odmętach szpitala. Weszła ze mną, cały czas się lekko uśmiechając, po czym wcisnęła guzik ostatniego piętra. Gdy tak jechałyśmy na sam dół, stanęła, w moim odczuciu, ostentacyjnie w zasięgu mojego wzroku, poprawiając swój biały fartuch, pod którym znajdowała się bordowa, letnia koszulka na ramiączkach, z dużym dekoltem. Chcąc nie chcąc, mogłam nacieszyć wzrok sporym, krągłym biustem kobiety. Szczególnie jednak moje spojrzenie przyciągnęły sutki, sterczące wyraźnie pod cienkim materiałem.
Odniosłam wrażenie, że sprawia jej ogromną przyjemność pielęgnowanie we mnie niepokoju i lęku. Kątem oka zauważyła, gdzie spoczęło moje zerknięcie – usta od razu wygięły się w zadowolonym uśmiechu. Nie mając żadnej drogi ucieczki – przerzuciłam wzrok na drzwi speszona.
Winda wreszcie się zatrzymała. Drzwi rozsunęły się i ukazał nam się niezbyt długi, ponury korytarz. Wyglądał jeszcze potworniej niż zwiedzony do tej pory. Tamten był długi, biały, lekko zaniedbany, miejscami zacieniony przez skąpe oświetlenie. Tutaj natomiast jedynym źródłem światła była zielona jarzeniówka, a zatem miejsce to było pogrążone przeważnie w mroku. Ciemna zieleń i czerń od wejścia wpatrywały się we mnie zewsząd. Przypominało to jakąś nawiedzoną piwnicę w opuszczonym klasztorze satanistycznym zamiast „piwnic” szpitalnych. U kresu korytarza znajdowały się białe drzwi, wyraźnie odrapane, z tabliczką „Zakaz wstępu”. Miałam ochotę wbiec z powrotem do windy, lecz lekarka ujęła czule moją dłoń i podążyła przodem, licząc, że odważona – pójdę za nią. Tak się właśnie stało. Moment przekręcania klamki okazał się niezwykle stresujący, ale to, co zobaczyłam później, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ujrzałam ogromne pomieszczenie, bardzo dobrze oświetlone przez lampę zwisającą z sufitu, która dawała białe, ostre światło. Pokój wyglądał na dźwiękoszczelny, lecz nie byłam pewna. Nie za bardzo się znam na budowlance. Niemniej jednak, dominantę stanowiła szarość. Miejsce to przywodziło na myśl od dawna nieużywaną salę operacyjną, bowiem na środku stało metalowe łoże, wyściełane teraz białym prześcieradłem, tuż przy nim niewielki taboret, w kątach pomieszczenia ulokowane były dwie, drewniane szafki, które oddzielał kaloryfer, zaś przy ścianie, na lewo od wejścia usytuowany był metalowy stół z narzędziami chirurgicznymi. Szczypce, strzykawki, igły, nici, skalpele. Od samego patrzenia miałam ciarki.
O nieużyteczności tej sali przesądzały pajęczyny w kątach sufitu oraz fakt, że
wymienione meble były jedynymi, jakie się tam znajdowały. Mimo to, nie dostrzegłam nigdzie choćby pyłku kurzu. Nawet podłoga była nieskazitelna. Szare kafelki wręcz lśniły czystością. Moją uwagę za to przyciągnęły zardzewiałe kraty w niewielkim okienku wysoko na prawej od wejścia ścianie. Zaskoczyło mnie jednak to, iż w pokoju panował upał. Temperatura musiała tu sięgać przynajmniej 22 stopni, a dla mnie było to już bardzo dużo. Jestem z tych, którym jest zawsze gorąco.

- Rozgość się. - było to pierwsze przerwanie ciszy od wyjścia z sali.

Powiedziała to takim głosem, że aż mnie dreszcz przeszył mimo ciepła w pomieszczeniu. Zmysłowo niski, niby łagodny, ale było w nim coś niepokojącego, jakby chytrze ukrywała jakiegoś asa w rękawie.
Zdjęłam z siebie bluzę z kapturem, rzuciwszy ją niedbale na taboret. Stałam jedynie w pomarańczowej, zwiewnej koszulce bez rękawów i czarnych legginsach. Na nogach z kolei tkwiły białe adidasy i tego samego koloru, cienkie skarpetki przed kostki.

- Rozbierz się do bielizny. - rozkazała.

- Yyy...A po co? - zapytałam z zakłopotaniem, nerwowo się uśmiechając.

- Celem ponownego badania.

- Ale badała mnie pani już raz, poza tym wspominała pani o wynikach prześwietlenia.

- Rzeczywiście, wyniki przyszły dzisiaj. Nie powiedziałam ci tego jednak od razu. Specjalnie poczekałam aż szpital nieco opustoszeje.

- Nic z tego nie rozumiem. - przyznałam.

- Nie musisz. - uśmiechnęła się. - Rozbierz się. - pozostawała nieugięta.

Co miałam robić?
Odwróciłam się tyłem do niej i rozebrałam się tak, jak o to prosiła.
Nie minęła minuta, a stałam przed nią w sportowej, czarnej bieliźnie. Ubrania odłożyłam na taboret. Gdy zwróciłam się z powrotem twarzą w jej stronę, wyjmowała akurat klucz z zamka. Drzwi odtąd były zamknięte.

- Nie no, wystarczy. Co tu się dzieje? - mój ton diametralnie się zmienił. Spoważniał.

- Ależ nic takiego. - Jola zachowywała stoicki spokój.

W tej chwili podeszłam do niej, chcąc wyrwać jej klucz z rąk i otworzyć te cholerne drzwi. Wówczas ona wrzuciła go sobie do biustonosza. Momentalnie cofnęłam ręce ze zrezygnowaniem i szokiem. Przecież nie będę jej rozbierać, ani grzebać w tak intymnym miejscu, jeszcze by to później zgłosiła na policję jako molestowanie.

- Co, już nie chcesz kluczyka? - sarkazm i świadomość swojej przewagi wręcz się z niej z dumą wylewały.

Nie odpowiedziałam nic, tylko się cofnęłam parę kroków. Dopiero teraz zaczęła do mnie dochodzić absurdalność i groteskowość tej sytuacji.

- Połóż się na łóżku. - wybiła mnie z zamyślenia.

Spojrzałam na nią, trzymając się pod boki, z miną pod tytułem: „Naprawdę?”.
Ona jednak swoją mimiką dała mi do zrozumienia, że nie żartuje. Wyłożyłam się zatem na sporym łożu, a w okolicy głowy rozlały się na nim fale jasnego brązu. Włosy miałam do ramion, więc, na szczęście, nie wadziły o nic. Nie było ryzyka, bym sobie je przygniotła rękoma, czy zahaczyła o coś. Dopiero teraz, kładąc się, zauważyłam, jak nietypowo jest to łóżko skonstruowane. Przypominało postać człowieka, który ma ręce wyciągnięte nad głową równolegle względem siebie i nogi w lekkim rozkroku, również równolegle do siebie. Nigdy nie widziałam wcześniej takiej konstrukcji. O dziwo, było mi na nim bardzo wygodnie i miło. Moje ciało pieścił delikatny chłód, przebijający się przez prześcieradło. Było to jak zbawienie. Pani doktor w tym czasie przeszła do jednej z szafek za moją głową. Odgięłam się do tyłu, śledząc każdy jej ruch. Kilka sekund później wyjęła z niej grubą rolkę srebrnej taśmy przemysłowej. Na półkach były jeszcze jakieś przedmioty, ale nie zdążyłam ich dostrzec – Jola zamknęła szafkę. Przyglądałam się temu przedstawieniu z wielkim zdziwieniem i lekkim przestrachem. Wolałam nie pytać, po co ta taśma.

- Rączki w górę. - ruda zdawała się czytać w moich myślach.

- Co? - zadziwiłam się. - Chwila, po co to wszystko? - mój głos brzmiał hardo, lecz wewnątrz cała się trzęsłam.

- Bo ja tak chcę. - w tym momencie łagodne usposobienie lekarki zniknęło.

Zabrzmiała naprawdę ostro i zdecydowanie.
Z równą stanowczością chwyciła mój nadgarstek i zaczęła przymocowywać moją prawą rękę w przeznaczone na to miejsce łoża od łokcia do nadgarstka. Zrobiła kilka warstw, jak gdyby chciała mieć pewność, że tej ręki nie oderwę. Przytwierdziła mnie tak mocno, że aż poczułam mrowienie w dłoni. Nie próbowałam z nią walczyć. Mogłam jej się wyrwać, zanim mi perfekcyjnie unieruchomiła rękę, ale co by mi to dało? Znalazłam się w nieodwiedzanym przez nikogo pomieszczeniu w samych czeluściach szpitala, który na oddziałach niemal świecił pustkami, nie licząc pacjentów i nielicznego nocą personelu. Nikt by mnie nie usłyszał, nikt tędy nie przechodzi, więc sam również by nie zajrzał do środka. Poza tym, klucz był „dobrze ukryty”, a drzwi bym nie wyważyła tak łatwo, biorąc pod uwagę obecność osoby, która zrobiłaby wszystko, abym z tego pokoju nie wyszła. Pozwoliłam więc, aby mi tak przygwoździła wszystkie cztery kończyny. Nogi były unieruchomione od kolan w dół do kostek, równie ciasno, co ręce. Nie miałam praktycznie żadnej możliwości ruchu. Mogłam jedynie poruszać nieznacznie głową góra-dół i tułowiem oraz stopami na boki. Nie rozumiałam, co się dzieje.

- Bardzo specyficzne metody pracy. - wysiliłam się na cwaniacki uśmieszek. - Takich badań jeszcze nie miałam. - udawałam niewzruszoną na zewnątrz, ale to, co działo się pod powierzchnią wiem tylko ja.

- Och, z pewnością w takich badaniach jeszcze nie brałaś udziału. - wyszczerzyła się chytrze kobieta.

Jola zdjęła z siebie fartuch, pozwalając mu swobodnie opaść, wskutek czego została w samej bluzeczce i niebieskich dżinsach, mocno opinających jej biodra i wpijających się pomiędzy pośladki. Podeszła do moich stóp.

- Poprosiłaś mnie na samym początku pobytu o wnikliwe i staranne badania, pamiętasz? - mówiąc to, niespiesznie poczęła rozwiązywać mi sznurowadła.

- No pamiętam. - przyznałam. Wciąż nie rozumiałam jednak jej poczynań.

- A zatem dostaniesz, czego chcesz. - mówiąc to, zsunęła adidasa z lewej stopy. Ten uderzył głośno o podłogę.

- Ale...ale o co chodzi? - zająknęłam się coraz bardziej poddenerwowana, a rozbiegany wzrok zachodził to na zadowoloną twarz lekarki, to na drugiego adidasa, którego także niedługo pokonała grawitacja.

- Cóż, przeprowadziłam już na tobie jedno badanie i nie ukrywam, że zaskoczyło mnie, że masz tak niezwykle wrażliwe ciałko. - kręciła powoli palcem różne wzory na mojej stopie w trakcie tego wywodu.

Póki moje stopy chroniły skarpetki, potrafiłam powstrzymać swoje reakcje. Drgałam tylko od czasu do czasu lekko pod wpływem dotyku. Zaczynało jednakże do mnie docierać, do czego Jola zmierza i co mnie tu czeka. Mimowolnie zaczęłam się pocić, uświadamiając sobie swoje położenie. Ona tymczasem kontynuowała:

- Wiesz, dawno nie spotkałam tak wrażliwej osoby jak ty. Nawet moje dziecko nie ma takich łaskotek! Myślę, że dobrze by było sprawdzić, czy nie odbiega to przypadkiem od normy. Ale do tego potrzeba długiego badania i sumiennego monitorowania twoich reakcji. - uśmiechała się szyderczo.

- Zapewniam, że mieści się to w normie! Znam dużo takich osób jak ja! - naiwnie wierzyłam, że mogę w ten sposób polepszyć swoją sytuację.

- Nie ty tu jesteś lekarzem, skarbie. Chyba zależało ci na prawidłowej diagnozie, prawda? - teraz zaczęła mi ściągać obie skarpetki naraz.

Wiedziałam, że już po mnie. Z jednej strony czułam cały czas napływające podniecenie i w duchu dziękowałam samej sobie, że tego dnia włożyłam czarną bieliznę. Z drugiej strony, zdałam sobie sprawę ze swojej wrażliwości i ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie. Zaczęłam się rzucać, lecz taśma nie pozwoliła mi się unieść ani trochę. Krzyczałam o pomoc na całe gardło w nadziei, że ktoś usłyszy moje wołania.

- Nikt cię tu nie usłyszy. Żadna osoba z personelu tu nie zjeżdża od dobrych paru lat. Odwiedzający i pacjenci nawet nie mają pojęcia o tym miejscu.

Wydałam z siebie zaledwie zrezygnowane westchnięcie, wpatrując się tępo w sufit. Nie zamierzałam dłużej zdzierać strun. W głębi siebie wiedziałam, że to bez sensu.

- No, tak lepiej. - podsumowała z satysfakcją. - Czas zacząć badania.

Ruszyła w stronę tej samej szafki, z której ówcześnie wyjęła taśmę. Tym razem wyciągnęła z niej długie, sztywne pióro. Zbliżyła się z nim do moich bosych stóp.

- Nad twoim tułowiem popracuję później. Na razie poznam twoje stópki, wyglądają na bardzo wrażliwe.

Rzeczywiście takie są, o czym zaraz miała się przekonać. Jola zaczęła wodzić piórkiem to po prawej, to po lewej podeszwie, od pięt, przez śródstopie, aż po palce. Od czasu do czasu łaskotała boki stóp i wciskała piórko między paluszki, czym doprowadzała mnie do szaleństwa. Gdybym mogła, rzucałabym się po całym stole, lecz taśma solidnie trzymała mnie na miejscu. Poruszałam stopami na boki, usiłując w ten sposób odgonić od siebie to uczucie, ale czułam je non-stop na obnażonych podeszwach. Jola kontynuowała ten zabieg z zadowoleniem, torturując w szczególności palce, podczas gdy ja wierciłam się, ile mogłam i śmiałam w głos. Po kilku minutach w oczach wezbrały pierwsze łzy, a od szarpaniny na moje ciało wstąpiły strużki potu. Wtedy przestała i odłożyła pióro na stół chirurgiczny. Zapisała coś w telefonie, po czym wyciągnęła dłonie w kierunku stóp. Machała w powietrzu palcami, zbliżając ręce, czym wywoływała we mnie uczucie lekkiej paniki. Gdy tylko uczułam jej paznokcie na swojej gładkiej skórze, zaczęłam się rzucać bezskutecznie i uciekać stopami na boki, co nie przyniosło żadnego efektu. Im bardziej próbowałam zniwelować łaskotanie, tym lekarka zwiększała intensywność. Po jakimś czasie chwyciła jedną ręką moje palce u prawej stopy, odginając je, zaś drugą przeprowadziła wyrafinowaną choreografię na bezbronnej, idealnie unieruchomionej, naciągniętej podeszwie. Co parę sekund zmieniała siłę lub tempo, abym nie miała szans się przyzwyczaić do jej dotyku. Wyłam na całe gardło, zacisnęłam oczy, z których niedługo popłynął potok łez i próbowałam nie zwariować.
Nawet nie wiem, jak długo trwały te zabiegi. W mojej głowie była to cała wieczność, wedle zegarka, zapewne parę minut. Ucieszyłam się, kiedy w końcu uwolniła moją nogę, zabierając palce. Z niewyobrażalną ulgą głęboko oddychałam, czekając, aż zdejmie mi całą tę taśmę. Wtedy ona schwytała drugą stopę, kontynuując poprzednią zabawę. Salę ponownie wypełnił mój gromki śmiech. Nie potrzebowałam długiej aktywizacji, niedługo już chciałam ją błagać, by przestała…ale nie mogłam. Śmiałam się bez opamiętania, zachłystując się własnymi łzami i śliną, co uniemożliwiało mi wypowiedzenie choćby słowa. Dodatkowo czułam jak twarz cała wręcz płonie, a bujne, rozpostarte włosy zaczynają się kleić od potu. Jola nie zważała na moje nieme prośby i wszystkie te symptomy wyczerpania – nie odstępowała palcami mojej podeszwy ani na moment. Cały czas paznokcie kobiety wędrowały od pięty, przez podbicie, do mięciutkich poduszek. Jej zwinne palce wślizgiwały się pomiędzy moje i poruszała nimi w przód i w tył, drażniąc wrażliwą skórę. W pewnym momencie zachrypłam. Doktor Kotańska jak na komendę zaprzestała łaskotania i znów zapisała coś w telefonie.
Przyglądała się mojej ekspresowo unoszącej się i opadającej klatce piersiowej, lekko spoconej twarzy i potarganym włosom z nieukrywaną błogością. Przerwa, jaką otrzymałam, nie trwała jednakże zbyt długo. Nie zdążyłam jeszcze wyregulować oddechu, a lekarka podeszła do mojego tułowia i spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami. Jej mimika była diametralnie inna niż ta, którą pamiętam z naszego pierwszego spotkania. Myślałam, że widzę samego diabła - w jej ślepiach aż buzowało szaleństwo i dzikie pragnienie torturowania mojego bezbronnego ciała.

- Stópki masz rzeczywiście wrażliwe, ale nie sądzę, aby to był twój najsłabszy punkt. Zdecydowanie muszę to sprawdzić.

Zanim miałam szansę wykrztusić chociażby słowo protestu, Jolanta wbiła mi palce w boki, po czym zaczęła je ugniatać, miziać opuszkami, zadrapywać paznokciami, by potem dynamicznie, acz z niewielką siłą przenieść się na wrażliwy brzuch, drapiąc. Dostałam już szału, miałam ochotę wyjść z własnej skóry i uciec ścianą z tej koszmarnej sali. Cała drżałam, wydając z siebie donośną symfonię, bogatą w cały przekrój dźwięków, od najniższych do najwyższych. Od czasu do czasu z moich ust padało nawet groźnie brzmiące warczenie, szybko urywane kolejnymi wybuchami rozpaczliwego śmiechu i przenikliwymi piskami. Lekarka zdawała się pamiętać reakcję na każdą stymulację z pierwszego badania – płynnie przechodziła z jednego wrażliwego obszaru do drugiego. Gdy poczułam jej palec krążący wokół mojego pępka, poczęłam szaleńczo unosić i obniżać tułów, aby tylko zrzucić z siebie jej rękę, lecz z racji unieruchomienia, nie mogłam sobie pozwolić na tak wiele. Nieustępliwie czułam na sobie dotyk. Jola w mgnieniu oka zagłębiła się w pępek, rozpoczynając tam swoją eskapadę, na skutek czego straciłam wszelkie siły na jakąkolwiek walkę. Wyłam, kwiczałam, płakałam i ukrócałam błagania o litość coraz słabszym śmiechem niemocy. Kiedy jej dłonie oderwały się od pępka, usiadła okrakiem na moich biodrach, dając początek zwiedzaniu żeber i pach, od czego dostałam absolutnej histerii. Straciwszy kontrolę nad własnym organizmem, miotałam się i wykręcałam nieudolnie pod warstwami taśmy, która za nic w świecie nie zamierzała mnie puścić. Jola kontynuowała tortury, galopując na aksamitnej, napiętej skórze pach, wiercąc i ugniatając dołeczki, leciutko przebiegając po wyciągniętych ramionach, przez pachy, aż do żeber, pieszcząc pazurkami łagodnie całą powierzchnię pach, by ponownie wrócić do żywego, zaciekłego drapania ich. Wychodziłam z siebie, czułam jak coraz mniej tlenu dociera do mózgu, który wręcz szalał w wyniku podrażnienia wszystkich znanych mu nerwów. W duchu modliłam się o utratę przytomności, byle nastąpiła przerwa tych kaźni. W pewnej chwili, gdy lekarka tak furiacko pastwiła się nad śliskimi już od potu paszkami, zaprzestałam wydawania jakichkolwiek odgłosów, wypuszczając w eter tzw. „silent laughter”. Na rozgrzanych polikach czułam zaschnięte łzy, lecz z zaciśniętych oczu nieustannie wypływały nowe. Miałam serdecznie dość, a nawet nie miałam możliwości zakomunikowania tego swojemu oprawcy, który nie odrywał ode mnie palców ani na ułamek sekundy. Po jakimś czasie jednak wreszcie się doczekałam należytej przerwy. Jola zabrała dłonie z mojego wycieńczonego ciała, a ja oddychałam głęboko, niepewna, czy wciąż jeszcze żyję, czy może są to zaświaty. Rozmazany obraz utrudniał mi dostrzeżenie, co w danym momencie robi Jola, ale skupiłam się głównie na oddechu.

- Masz naprawdę nadludzkie łaskotki, kochanie. Potrzebowałam pięciu minut, żebyś zaczęła płakać i błagać o litość, dziesięciu, abyś zachrypła, trzydziestu, abyś była bliska omdlenia, a wszystko to mam tu zapisane. Twoje nerwy muszą pracować na wysokich obrotach. - jej radosny śmiech wydał mi się wtedy nader nieadekwatny do sytuacji.

- Ta, jak na ciebie patrzę to nerwy doprawdy mi pracują na wysokich obrotach. - wydyszałam złośliwie.

- Ojoj, ktoś tu chyba nie chce przerwy. - nacisnęła mi palcem nos, mówiąc do mnie jak do dziecka. - W takim razie sprawdzę, co się stanie, gdy ci stópki wysmaruję oliwką.

Początkowo nie uwierzyłam jej. Skąd niby mogła mieć tu oliwkę? Po kilku sekundach natomiast zrozumiałam, że mówiła prawdę, gdy z szafki wyłoniła się oliwka dla dzieci, a w ślad za nią, sporych rozmiarów szczotka do włosów najeżona igiełkami, niczym kolcami. Jolanta dobyła również dwie elektryczne szczoteczki do zębów, ale schowała je do kieszeni spodni. Skierowała się ku dolnym partiom ciała.

- Ani mi się waż mnie tym dotykać! - sprzeciwiłam się, ile sił w płucach.

Lekarka, naturalnie, zlekceważyła moją manifestację i już po chwili obie stopy błyszczały od oliwki w białym blasku lampy. Przybliżała niespiesznie szczotkę do odsłoniętych, uwrażliwionych podeszew, chcąc wywołać we mnie jak najwięcej emocji.
Nie było cienia złudzeń, że udało jej się to osiągnąć bez problemu. Wkrótce poczułam jakby tysiące kłujących mnie igieł, rzeźwo przemieszczających się po całej powierzchni skóry. Kobieta energicznie drapała pięty, zachodząc na śródstopie, by następnie wznieść się ku poduszkom i palcom, a na sam koniec delektując się deserem w postaci dręczenia boków po wewnętrznej i lekko po zewnętrznej stronie stópek. Szybko wracała do nękania podbić, szorując je z wszelakich kątów, co rusz zmieniając tempo. Nareszcie przestała. Straciłam kompletnie poczucie czasu, więc nie wiem, ile jej zajęło maltretowanie mnie szczotką, ale grunt, że ustało. Nie nacieszyłam się jednak spokojem za bardzo – niedługo nos Joli wylądował na moim śródstopiu, przylegając do niego. Na wstępie wyrwał się z moich ust lekki chichot, lecz w miarę kolejnych posunięć nosa rudej, robiło się coraz bardziej przyjemnie. Pieściła mnie nim, chłonąc woń mojej skóry.
Po krótkim masażu, objęła między miękkie, wilgotne wargi moje palce
bezceremonialnie i przemykała po nich zachłannie wprawnym językiem, zraszając je swoją śliną. Krótko po tym zaczęła je ssać, by niedługo później lizać stopę po całej długości, chwilami ją delikatnie przygryzając. Ogarnęło mnie zewsząd mrowienie, zaś do podbrzusza napływała rozkosz i żar, spowodowane namiętną grą gorącego języka kobiety. Nie czekałam długo, niebawem druga stopa została obdarzona tym samym doznaniem. Poczułam jak twardnieją mi sutki oraz wilgotnieją majtki, z kolei do krocza spływa rwącą rzeką krew, bijąc do nabrzmiałej już łechtaczki. Mimowolnie zaczęłam z siebie wyrzucać coraz głośniejsze westchnienia i stęknięcia, pragnąc, by Jola zajęła się nieco innym miejscem. Ona najwyraźniej doskonale zdawała sobie sprawę z żądzy, jaką we mnie wywołała, ponieważ w tym momencie przestała mnie stymulować, mówiąc:

- Nie łudź się, to jeszcze nie ten moment. Została nam ostatnia faza badania.

Kotańska sięgnęła po raz kolejny po taśmę i przykleiła mi, przemycone wcześniej z szafki, szczoteczki do zębów, mocując je włosiem do poduszek pod palcami. Źrenice miałam ze strachu rozszerzone jak po sporej dawce amfetaminy. Czułam, że doktor właśnie wspięła się na wyżyny sadyzmu. Jolanta, widząc zgrozę, wypisaną na mojej twarzy, uruchomiła z satysfakcją szczoteczki, skazując mnie na solidną porcję łaskotek.

- Nie! Wyłącz to, wyłącz to w tej chwili! Ty szmato! - popadłam w obłęd, a śmiech, nieokiełznane wrzaski i nowe złośliwości pod adresem mojego kata wypełniły salę.

- Hmm, zdecydowanie za głośno i za brzydko się wysławiasz. Trzeba coś zrobić z tą twoją niewyparzoną jadaczką. - odparła z przerażającym opanowaniem.

Spodziewałam się, że włoży mi w usta knebel, albo zaklei mnie taśmą, lecz nigdy nie podejrzewałabym, że zrobi to, co zrobiła. Mianowicie, lekarka stanęła przy mojej głowie i poczęła ściągać z siebie spodnie wraz z majtkami.

- Nie wiem, czy wiesz, ale nie tylko ty się podczas badania podnieciłaś.

Objaśniła swoje zachowanie, po czym usiadła mi na twarz, zasłaniając ją w całości swoim kroczem. Czułam wyraźnie, jak mokrą miała cipkę.

- Właśnie tak! Poczuj jak to jest, gdy nie możesz nabrać powietrza! - dokazywała, podduszając mnie w ten sposób.

Miała rację, faktycznie brakowało mi tchu.
W końcu jednak uniosła się delikatnie, pozwalając mi oddychać. Wciąż jednakże miałam nad sobą jej rozpaloną, wilgotną waginę, żądną przygód.

- Wystaw jęzor! Chcę cię poczuć w każdym, najmniejszym zakamarku mnie, a wtedy może cię wypuszczę! - rozkazała podnieconym głosem.

Straszliwe łaskotanie, wywołane przez działające bez przerwy szczoteczki nie ułatwiały mi sprawy, lecz w pewnej chwili udało mi się przezwyciężyć niejako to uczucie i skoncentrowałam się całkowicie na pieszczeniu lekarki. Wtapiałam twarz w jej cipkę, zanurzając w nią język, zbierałam kumulującą się wilgoć ze ścianek pochwy, by niezwłocznie zabłądzić dalej, świdrując jej wnętrze. Rytmicznie wsuwałam i wysuwałam języczek, płynnie przechodząc do ssania warg. Zwiedzałam z ogromną pasją jej kleisty labirynt, znajdując wreszcie pulsującą, sterczącą łechtaczkę. Objęłam ją ustami, obijając czubkiem języka, zataczając kręgi, by zaraz lizać ją jak lizaka coraz szybciej i szybciej, a na koniec powziąć w usta i na niej wibrować. Całe przedstawienie zakończyło po kilku minutach melodyjne zawodzenie w ekstazie, uwieńczone hucznym okrzykiem lekarki. Spojrzała z uznaniem i złożyła namiętny pocałunek na moich ustach.
Ten tkliwy moment wtem przerwało choleryczne walenie do drzwi. Zamarłam. Nie miałyśmy pojęcia, kto stoi po drugiej stronie, ani jak dużo słyszał. Jola wyłączyła szczoteczki na moich stopach i razem ze mną wsłuchiwała się niemo w stuki.

- Halo? Kto tam jest? Proszę otworzyć! - rozpoznałyśmy znajomy głos, była to Paula, jedna z pielęgniarek.

Doktor zerknęła na mnie sugestywnie, po czym wciągnęła na siebie majtki ze spodniami i podeszła do drzwi. Otwierając je, odeszła w bok tak, ażeby drzwi ją zakryły.
Pielęgniarka zajrzała do środka i widząc mnie unieruchomioną, spoconą i zdyszaną – rzuciła się w moim kierunku, chcąc mnie oswobodzić. Gdy tylko zaczęła się szarpać z taśmą, Jola zamknęła drzwi z powrotem na klucz.

- No proszę, czyżbyś próbowała zgrywać bohaterkę? A może chcesz zająć jej miejsce? - odezwała się do Pauli, podążając ku niej.

- Pani doktor? A więc to pani ją tu trzyma? - jej zdezorientowanie było wyraźnie słyszalne w trzęsącym się lekko głosie.

- W rzeczy samej. To co, też byś tak chciała? - mówiąc to, złapała pielęgniarkę za bok, wywołując cichy chichot.

- Nie, nie chcę. - odpowiedziała, przyjmując postawę obronną.

- No tak, w końcu wciąż pamiętasz, jak to było kiedyś. Byłaś naprawdę wyczerpana. - zaśmiała się doktor.

- W takim razie musisz mi pomóc, jeśli nie chcesz znów się znaleźć
w tym położeniu. - oczy lśniły jej złowrogo.

Na te słowa Paula zbliżyła się do mojego wyciągniętego ciała i nieśmiało muskała palcami rozciągnięte boki i naprężoną skórę pod pachami.

- N..nie...proszę. - śmiałam się coraz głośniej.

Tak jak na początku pielęgniarka łaskotała mnie z nutką niechęci, tak już po kilku chwilach atakowała mnie z tym samym, mefistofelicznym błyskiem w oku. Dręczyła cały mój tułów, w szczególności upatrując sobie żebra, boczki, pępek i paszki. Delikatniej, mocniej, wolno, szybciej, paznokciami, opuszkami palców, pojedynczymi palcami, wszystkimi dziesięcioma, wwiercała się, drapała. Nie potrzebowałam wiele – już niedługo z oczu zaczęły się toczyć rzewne łzy, a ciało wygięło się w łuk, zanosząc się od histerycznego śmiechu i pisku. Niebawem do zabawy przyłączyła się Jola, która pochwyciła szczotkę do włosów i na nowo szorowała z niesłabnącą dynamiką umęczone podeszwy. Oprawcy nie reagowali na mój płacz i ujadanie – miałam wręcz przeczucie, że je to tylko nakręca jeszcze bardziej. Sama także byłam bezmiernie podniecona, ale marzyłam, aby nareszcie dały mi spokój i zadowoliły mnie tak, jak to zrobiłam ja. Podczas gdy szarpałam się bezskutecznie w agonii, Paula przejęła od Joli szczoteczkę do zębów, nie przestając ani na moment łaskotać mnie pod pachami, które były jednym z najwrażliwszych punktów na ciele. Chwilę później poczułam działanie tego okrutnego narzędzia na swojej szyi. Robiłam wszystko, by jak najmocniej przytwierdzić brodę do mostka, uniemożliwiając Pauli dobieranie się do mnie. Wtem zjechała szczoteczką na paszki, torturując na zmianę to jedną, to drugą. Myślałam, że zeświruję do reszty.
Męczona tak już kilkanaście minut, straciłam głos i tylko po żwawej szamotaninie, choć i na nią miałam coraz mniej siły, można było poznać, że nie zemdlałam. Pielęgniarka pozostała nieubłagana i sunęła szczoteczką ślamazarnie coraz niżej, katując wszystkie części ciała, jakie miała po drodze. W pewnym momencie zatrzymała się na moim wzgórku łonowym i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Nie dała mi jednak czasu na reakcję, wsuwając narzędzie tortur pod majtki i przykładając stanowczo do łechtaczki. Drugą ręką nadal łaskotała mnie pod pachami i po żebrach, chwilami schodząc na pępek, udręczając go nielitościwie. Jola przez cały ten czas zabawiała się moimi stopami, na zmianę używając palców i szczotki. To było dla mnie zbyt wiele, w mojej głowie rodziły się myśli o ucieczce z własnej skóry, pragnęłam odpłynąć chociaż na moment. Nie byłam bowiem w stanie znosić tego dłużej. Nie miałam nawet świadomości, co się dzieje wokół mnie, nie pamiętam tekstów, jakie padały między oprawcami, nie pamiętam dokładnie ich twarzy. Jedynie dotyk palców, szczotki, szczoteczki i wszystkie doznania z tego płynące. Istne piekło. Stymulacja szczoteczką, choć była ogromnie trudna do zniesienia, okazała się przynajmniej warta całego tego cierpienia...
Wówczas Paula odłożyła ją na bok i, siadając okrakiem na brzuchu, skupiła się wyłącznie na drapaniu, ugniataniu, dźganiu i smyraniu mnie pod paszkami. Przeniosłam się już do innego wymiaru, zatracając się w bezkresie własnego szaleństwa.

- Dobra, dwie godziny jej wystarczą. - usłyszałam wreszcie.

Gdybym nie była tak wycieńczona, zapewne krzyczałabym z radości na wieść o zakończeniu tej gehenny. Zamiast tego leżałam nieruchomo na stole, głęboko oddychając i jęcząc. Wyczekiwałam z utęsknieniem, aż obie kobiety zerwą taśmę z moich kończyn, a ja opuszczę odrętwiałe ręce z ulgą. Ku mojemu przerażeniu, żadna z nich się nawet do tego nie przymierzała. Wydawało się, że za chwilę opuszczą pomieszczenie, jakby zapomniały o mojej obecności. Sytuację komplikował fakt, że nie miałam siły jakkolwiek im o sobie przypomnieć.

- Ach, nie martw się, nie zapomniałyśmy o tobie. - ta przeklęta lekarka chyba naprawdę czyta mi w myślach. - Test przeszedł pomyślnie, ale, jak pewnie wiesz, każde badania należy przeprowadzać dwukrotnie, aby mieć pewność, co do ich wiarygodności. Prawda, Paula?

- Dokładnie. - przytaknęła blondwłosa. - Dlatego poleż tu sobie i nabierz sił, bo jutro wznowimy twoje badania.

Mówiąc to, skierowały się do wyjścia, śmiejąc się bezczelnie. Paula poszła przodem, Jola zgasiła światło i już miała zamykać drzwi, gdy spojrzała ostatni raz na mnie.

- A! Zapomniałabym! Wyniki twojego prześwietlenia są znakomite! Dobranoc, skarbie.

Drzwi trzasnęły, a ja zostałam sama w tym upiornym pomieszczeniu. Przez moją głowę przechodziły tabuny przekleństw. Leżałam unieruchomiona pośród ciemności. Tym razem jednakże nie słyszałam, aby Jola przekręcała klucz w zamku. Poczułam za to, że taśma przy jednej ręce nieznacznie się poluzowała. Może dam radę uciec przed jutrem.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
bruk-marki-oszukani - dsc-trans - csblackhunt - przedszkoleswiatdzwiekoww - mordkimezi

[ Wygenerowano w 0.018 sekund, wykonano 10 zapytań - Pamięć użyta: 653.5 kB (Maksimum: 886.87 kB) ]